Dzisiejszy Tottenham był po prostu za słaby, by móc pokonać Liverpool na Anfield. Mimo strzelonej bramki Robbie Keane nie może zaliczyć powrotu na swój były stadion do udanych. Tak jak cała nasza drużyna także Irlandczyk zagrał poniżej swoich umiejętności, a Spurs ostatecznie przegrali 3:1, choć wynik mógł, i chyba raczej powinien być zdecydowanie wyższy. Koguty zorganizowały sobie przedwczesny urlop, za co zostały solidnie skarcone przez niegrających znakomitych zawodów gospodarzy. Taki jest już jednak los ligowych średniaków. By wygrać z potentantami trzeba wznieść się na wyżyny swoich możliwości. Nasi zawodnicy dzisiaj ugrzęzli w niezłej depresji...
Pod nieobecność kilku kluczowych graczy Harry Redknapp znowu zmuszony był rotować składem swojej drużyny. I tak od pierwszej minuty na prawej stronie obrony grał Alan Hutton, podczas gdy Vedran Corluka został przesunięty do środka wspierając Ledley'a Kinga. Jako lewoskrzydłowy, po raz pierwszy w lidze od niepamiętnych czasów wystąpił Gareth Bale. Młodszym fanom Tottenhamu przypomnieć należy, że to właśnie grając na tej pozycji młody Walijczyk zachwycił włodarzy Spurs. Ostatnio Gareth jeśli już występował to w roli lewego obrońcy, więc ta decyzja managera mogła być dla fanów "Kogutów" sporą niespodzianką. Wciąż przebywającego w Hondurasie Wilsona Palaciosa w roli defensywnego pomocnika zastąpił Didier Zokora. Kolejnym zaskoczeniem była obecność na ławce rezerwowych młodego Chrisa Guntera, którego wypożyczenie do Nottingham Forest dobiegło końca. Rafa Benitez również nie oszczędzał swoich zawodników w ostatnim ligowym meczu, wystawiając możliwie najsilniejszą jedenastkę z Torresem, Kuytem i Gerrardem na czele. Optymiści liczyli pewnie na to, że nie grający już praktycznie o nic Liverpool wystąpi w rezerwowym składzie. Prawda okazała się jednak nad wyraz brutalna.
Od początku spotkania tempo dyktowali gospodarze, którzy w pierwszych pięciu minutach stworzyli sobie dwie groźne sytuacje. Najpierw niezłym strzałem popisał się Gerrard, lecz futbolówka poszybowała nad poprzeczką, a później Benayoun po dośrodkowaniu z rzutu rożnego nie trafił dobrze w piłkę i skończyło się tylko na strachu.
Potem nastąpiła chwila zastoju w grze. Zawodnicy jednej jak i drugiej strony nie zaatakowali szaleńczo bramki przeciwnika, przez co mecz stał się bardzo nudny. Piłką dłużej operował Liverpool, jednak nie wynikało z tego nic konstruktywnego.
W 22 minucie na strzał z 27 metrów zdecydował się Benoit Assou-Ekotto. Uderzenie Kameruńczyka sprawiło trochę kłopotu bramkarzowi Liverpoolu, jednak ostatecznie Reina zażegnał niebezpieczeństwo.
W 31 minucie przegrywaliśmy już 1:0. Z prawej strony w pole karne celnie dośrodkował Dirk Kuyt, a jego zagranie równie precyzyjnym strzałem głową wykończył Fernando Torres nie dając Gomesowi żadnych szans na skuteczną interwencję. Błąd przy golu popełnił Alan Hutton, który niedokładnie krył hiszpańskiego napastnika, pozwalając mu wygrać pojedynek główkowy.
Harry Redknapp nie czekał tym razem zbyt długo ze zmianą. Na placu gry pojawił się David Bentley, który zmienił Jermaine Jenasa. Luka Modric zszedł do środka pomocy, by Bentley mógł biegać po prawej stronie boiska. W końcu i sprowadzony z Blackburn Anglik dostał szansę pokazania swoich umiejętności trenerowi w starciu z silnym rywalem. Tylko od niego zależało, czy szansę wykorzysta. Moim zdaniem ta sztuka niespecjalnie mu się udała. Najprawdopodobniej Bentley'a nie ujrzymy już grającego w barwach Spurs.
W 42 minucie szansę wyrównania dostał Defoe. Znakomitą piłkę na wolne pole zagrał King. Do futbolówki doskoczył właśnie nasz zawodnik znajdując się w sytuacji sam na sam z Reiną. Niestety, Defoe zamiast strzelać obok bramkarza gospodarzy starał się go przelobować, co skończyło się dobrą interwencją golkipera rywali.
Pierwsza połowa zakończyła się w pełni zasłużonym prowadzeniem Liverpoolu, który był po prostu drużyną lepszą, potrafiącą stworzyć sobie bramkowe sytuację, a nawet jedną wykorzystać. Tottenham natomiast zaskoczył "in minus". Gracze Spurs nie potrafili się przez 45 minut odnaleźć na Anfield, bardzo rzadko goszcząc w polu karnym Pepe Reiny. "Koguty" ewidentnie nie mogły skupić się na dobrej grze, jakby marząc już o zagranicznych wycieczkach, morskiej wodzie i ciepłych piaskach. Całą nadzieję trzeba było więc pokładać w Harrym Redknappie, który powinien w przerwie przemówić naszym graczom do rozsądku, wybijając im przynajmniej na drugie 45 minut wakacyjne eskapady z głowy.
Pierwsza okazja po przerwie była naszą najlepszą szansą jak do tej pory. Z rzutu wolnego z odległości około 20 metrów po faulu na Modriciu w 56 minucie uderzał Gareth Bale, jednak po raz kolejny okazało się, że brak nam specjalistów, którzy właśnie takie sytuacje wykorzystują. Walijczyk uderzył nieźle, jednak prosto w Reinę, więc bramkarz Liverpoolu nie musiał się specjalnie wysilać, by złapać piłkę, choć jak to zwykle u niego bywa maksymalnie to sobie utrudnił.
W 63 minucie Liverpoolowi udało się podwyższyć wynik spotkania. Nie wiem jak nasza obrona mogła do tego dopuścić, lecz Kuyt z Benayounem po prostu wymienili w naszym polu karnym kilka podań, Holender przymierzył, futbolówka odbiła się jeszcze od nogi Huttona i ugrzęzła w siatce, przelatując nad rozpaczliwie interweniującym Gomesem. Przegrywaliśmy 2:0 i nic nie zapowiadało poprawy wyniku...
Liverpoolowi jednak nie było mało i już po chwili mógł prowadzić różnicą trzech goli, jednak strzał Gerrarda z ostrego kąta trafił w słupek. Gracze Tottenhamu w dalszym ciągu byli na wakacjach, nawet nie próbując zagrozić bramce The Reds.
W 70 minucie na boisku pojawił się Pavlyuchenko zastępując Defoe. Przyznam się, że myślałem, iż plac gry opuści kompletnie niewidoczny Keane, jednak Redknapp miał inne plany. Jak się później okazało, nawet niezłe...
W 73 minucie Steven Gerrard zmarnował kolejną już stu procentową sytuację, kiedy mając futbolówkę przy nodze na wysokości pola karnego posłał ją obok słupka bramki Spurs. Po chwili podobnej sztuki dokonał Riera, nie trafiając w niezwykle dogodnej okazji.
W 77 minucie okazało się jak dobrze zrobił Harry zostawiając Keano na boisku. Znakomitym podaniem popisał się Modric, a Irlandczykowi nie pozostało nic innego, jak pokonać wychodzącego z bramki Reinę. Marzenia o występie w europejskich pucharach natychmiast powróciły.
Niestety, Liverpool jest zespołem, który potrafi wykorzystać nawet najmniejszy błąd drużyny przeciwnej. Tym razem naszym katem okazał się Benayoun, ładnym uderzeniem obok Gomesa umieszczając piłkę w siatce.
W samej końcówce szansę na podwyższenie wyniku miał jeszcze żegnający się z Anfield Fin, Sami Hyypia, jednak tym razem uderzenie zawodnika Liverpoolu instynktownie obronił Gomes. Tottenham natomiast, tak jak w cały meczu, nie spróbował nawet mocniej przycisnąć gospodarzy.
Ostatecznie więc zasłużenie przegraliśmy 3:1, mało udanie kończąc pełen zawirowań sezon. Tottenham bez Lennona, Palaciosa i skutecznego napastnika nie ma szans na podjęcie walki z silniejszym rywalem. Szkoda, że przegraliśmy, bo była szansa na występ w przyszłorocznej Lidze Europejskiej. Nie ma jednak chyba co narzekać. Po ośmiu kolejkach przecież, większość z nas miała w oczach wizję spadku, a zakończyliśmy sezon na naprawdę niezłym ósmym miejscu. Cała nadzieja w Redknappie i jego trenerskiej smykałce do interesów.
Składy:
Liverpool: Reina,- Carragher, Agger, Skrtel, Fabio Aurelio,- Alonso, Mascherano, Kuyt (66' Riera), Gerrard (85' Hyypia), Benayoun,- Torres (79' Ngog)
Rezerwowi: Cavalieri, Hyypia, Insua, Degen, Lucas, Riera, Ngog
Tottenham: Gomes,- Hutton, Corluka, King, Assou-Ekotto,- Modric, Zokora, Jenas (39' Bentley), Bale (79' Bent),- Defoe (70' Pavlyuchenko), Keane
Rezerwowi: Cudicini, Chimbonda, Gunter, Bentley, Bent, Campbell, Pavlyuchenko
Żółte kartki:
Tottenham: 84' Corluka,
Gole:
1:0 - 36' Torres
2:0 - 64' Hutton (samobój)
2:1 - 77' Keane
3:1 - 81' Benayoun
Sędzia: Peter Walton
26 komentarzy ODŚWIEŻ