Tottenham po świetnym widowisku pokonał Manchester City, aż 4:1, ale nikt kto widział mecz na WHL nie powie że to był spacerek.
Mauricio Pochettino zaskoczył własnych kibiców i rywali odważnym ofensywnym ustawieniem. Nie zmieniony blok defensywny z przodu osłaniali 21-letni Dier i 19-letni Dele Alli, a przed nimi pojawiło się bardzo ofensywne trio: Eriksen, Son i Lamela, na szpicy oczywiście (dotąd nieskuteczny) Harry Kane.
Spotkanie już od pierwszych minut mogło się podobać, obie drużyny wyraźnie były nastawione na szturmowanie bramki rywala. Pierwszą bramkę już tradycyjnie w tych pojedynkach zdobyli "The Citizens". Tottenham rozgrywał rzut rożny i zbyt lekkie podanie Walkera do Eriksena padło łupem gości, którzy równie szybko wyprowadzili zabójczą kontrę zakończoną dokładnym strzałem De Bruyne. City niesieni sukcesem, zaraz przeprowadzili kolejną groźną akcję, którą po indywidualnej akcji strzałem zakończył Sterling, ale na szczęście dla Kogutów niesamowitym wprost kocim refleksem popisał się Lloris, który dokładne uderzenie zdołał sparować na rzut rożny.
Gdy już wydawało się, że drużyny przy wyniku 0:1 mogą zejść na przerwę niecodzienną akcję przeprowadzili Spurs. Niecodzienną bo sędziowie przy niej wyraźnie przysnęli. Eriksen wypuścił na skrzydło Walkera, który przy co najmniej metrowym spalonym zagrał wszerz bramki. Son z bliskiej odległości jednak trafił w rywali, a piłka trafiła do De Bruyne. Belg widocznie chciał wyprowadzić piłkę równie szybko jak przy pierwszej bramce City, jednak zabrakło mu precyzji i zagrał na 30 metr pod nogi wbiegającego Diera, młody anglik nie zastanawiał się długo i ku uciesze fanów huknął tuż przy słupku bramki strzeżonej przez Caballero.
Początek drugiej połowy dał prowadzenie ekipie Kogutów, którzy już nie oddali go do końca, przy linii bocznej faulowany był Kane, a dośrodkowanie w pole karne na bramkę zamienił Toby Alderweireld, który tym samym strzelił pierwszą bramkę dla Tottenhamu. Nagle Tottenhamowi zaczęło się udawać wszystko, a piłkarze byłego mistrza Anglii wyglądali na bezradnych, co symbolizowała nieskuteczność kiedyś zabójczego Aguero. Okazało się że nasz środek pomocy przy dużym wsparciu ofensywnego trio może jak równy z równym rywalizować z trio Fernado - Fernandinho - Toure. Dier dawał świetne wsparcie defensywie, natomiast Alli dużą dozę kreatywności. W 61 minucie zatrzymał się zegar odliczający czas bez strzelonej bramki Kane'a w premier league, a to przy wielkiej zasłudze Christiana Eriksena. Rzut wolny został przez niego uderzony niemal perfekcyjnie, dosięgając spojenia słupka z poprzeczką, po czym piłka trafiła pod nogi Kane'a, a ten intuicyjnie skierował ją do pustej bramki. Radości nie było końca, a Kane od tej pory zaczął grać naprawdę dobrze. Duńczyk po meczu na twitterze upewnił się od oficjalnej strony Spurs że asysta została zapisana właśnie jemu.
Ten mecz bohaterów miał znacznie więcej i swoją kropkę nad i postawił Lamela, który po świetnym podaniu wprowadzonego wcześniej Clintona N'jie wymanewrował bamkarza i obrońcę City, a następnie umieścił piłkę w pustej bramce.
Tottenham pokazał świetną grę drużynową, uzupełnioną dobrą postawą kluczowych zawodników Spurs, należy dodać że pomyłki sędziowskie również pomogły Kogutom, jednak takie tłumaczenia chyba nie osłodzą kibicom City goryczy porażki.
Tottenham Hotspur FC - Manchester City FC 4:1 (1:1)
Bramki: Dier 45, Alderweireld 50, Kane 61, Lamela 79 - De Bruyne 25
Tottenham: Hugo Lloris - Kyle Walker, Toby Alderweireld, Jan Vertonghen, Ben Davies - Erik Lamela (87. Tom Carroll), Eric Dier, Dele Alli, Son Heung-min (77. Clinton N'Jié), Christian Eriksen (68. Nacer Chadli) - Harry Kane
Man City: Willy Caballero - Bacary Sagna, Martín Demichelis, Nicolás Otamendi, Aleksandar Kolarov - Kevin De Bruyne, Fernando, Fernandinho (69. Samir Nasri), Yaya Touré (56. Jesús Navas), Raheem Sterling - Sergio Agüero (86. Patrick Roberts).
Żółte kartki: Lamela, Dier, Eriksen, Alli, Kane - Demichelis
7 komentarzy ODŚWIEŻ