Nie udało się kupić biletu przez stronę oficjalną, ale udało się przez jakąś komercyjną za chore pieniądze. Przyznaję - full profeska, bilety nam przywieziono do hotelu. Minus taki, że siedzieliśmy w sektorze gospodarzy. Choć to określenie mało precyzyjne, bo wokół nas było mnóstwo młodzieży z US of A, która chyba nie do końca wiedziała, na jaką dyscyplinę kupiła bilety... Piździło jak w kieleckiem (sorry dla Kielczan, ale takie jest nowoczesne przysłowie). Stadiony włoskie ładnie się prezentują w telewizji. Stadio Artemio Franchi to taka większa wersja starej Legii. Jedna trybuna pod dachem, a reszta do zaorania. Widok jak na Śląskim. Po pierwszych wstrzemięźliwych reakcjach na nasze akcje przestaliśmy się z Trzaskalem hamować i głośno komentowaliśmy nasze wspaniałe eskapady pod bramkę przeciwnika. I tak nikt wokoło nic nie kumał. Mecz chyba każdy widział, więc nie ma co komentować. Warto było pojechać zobaczyć Florencję, poznać smak prawdziwego makaronu i zobaczyć tyle skuterów. Chętnie tam wrócę, nawet na mecz Spursów, ale pod warunkiem, że zaczną nas kibiców traktować z szacunkiem. COYS.
4 komentarze ODŚWIEŻ