Na Molineux nikomu nie gra się łatwo, o czym przekonał się między innymi Manchester United oraz londyńska Chelsea, które z tego właśnie stadionu nie potrafiły wywieźć choćby jednego punktu. Podobną drogę obrał Tottenham. Podopieczni Harry'ego Redknappa stoczyli bowiem niezwykle wyrównany bój z Wolverhampton, dwukrotnie wychodząc na prowadzenie, lecz i to nie pozwoliło Kogutom wywalczyć pełnej puli, a po emocjonującym spotkaniu Spurs zaledwie (lub aż) zremisowali z Wolves 3:3.
Oba zespoły już od pierwszego gwizdka sędziego narzuciły niesamowite tempo. Gra błyskawicznie przenosiła się spod jednego pola karnego w okolice drugiego, a zasiadający na trybunach kibice nie mieli na co narzekać. Tuż przed meczem w fantastyczny sposób przedstawiciele Bratford, Southampton, Wolves oraz Tottenhamu oddali hołd zmarłemu ostatnio Deanowi Richardsowi i tak sobie myślę, że Deano, mecz na Molineux, nawet z góry, oglądało się znakomicie.
Wynik otworzyli gospodarze, którzy wykorzystali niefrasobliwość obrońców oraz bramkarza Tottenhamu przy dośrodkowaniu Nenada Milijasa w 20 minucie spotkania. Serb wrzucił futbolówkę w pole karne Spurs, a ta trafiła idealnie na głowę kompletnie niekrytego Kevina Doyle'a, nie mającego już żadnych problemów z pokonaniem źle ustawionego Heurelho Gomesa.
Na odpowiedź, a w zasadzie dwukrotną odpowiedź, Tottenhamu nie trzeba było długo czekać. Niesieni fantastycznym dopingiem swoich kibiców piłkarze Redknappa już w 30 minucie, za sprawą Jermaina Defoe, dla którego był to pierwszy gol w obecnym sezonie Premier League, wyszli na prowadzenie, by zaledwie 4 minuty później, ponownie dzięki fantastycznemu trafieniu Defoe, wyjść na prowadzenie. Niestety, Koguty nie potrafiły dowieść korzystnego wyniku choćby do końca pierwszej części gry i na przerwę schodziły remisując. Wszystko za sprawą Kevina Doyle'a, który wykorzystał rzut karny podyktowany za głupi faul Alana Huttona na nim samym. Szczerze powiedziawszy, to szkocki obrońca Spurs może się cieszyć, że z całej sytuacji wyszedł tylko z żółtym kartonikiem, bo Mark Halsey mógł, a w zasadzie powinien wyrzucić defensora Tottenhamu z boiska.
Po przerwie obraz gry nie uległ zmianie. Obie ekipy w dalszym ciągu nie skupiały się specjalnie na bronieniu wyniku i za wszelką cenę próbowały wywalczyć pełną pulę. Od 48 minuty bliżej osiągnięcia tego celu był Tottenham, który ponownie wyszedł na prowadzenie, tym razem dzięki trafieniu Romana Pawluczenki, lecz, uprzedzając nieco bieg wydarzeń, i ta bramka nie dała Spurs wygranej.
Wilki bowiem od momentu straty trzeciej bramki niemal zamknęły Tottenham na jego połowie, tylko od czasu do czasu zezwalając Spurs na okazję do kontraataku. Niewiele dało wprowadzenie Garetha Bale'a oraz Aarona Lennona, którzy na dodatek ustawieni zostali na nieswoich pozycjach na skrzydłach. Podopieczni Micka McCarthy'ego naciskali i strzelili nawet dwie prawidłowe bramki, lecz sędzia zaliczył tylko jedną. Jej autorem został Steven Fletcher, który po dośrodkowaniu Adama Hammilla ustalił wynik spotkania na 3:3.
Dzisiejszego popołudnia wszystko funkcjonowało nie tak, jak powinno. Dobrze zagrał atak, a fatalnie pomoc. Luka Modrić nie był znanym Luką Modriciem, a nieskuteczny w lidze Defoe zdobył dwie bramki. Nie przełożyło się to jednak na wynik i po porażce z Blackpool, Tottenham zaledwie zremisował z Wolverhampton. Walka o miejsce gwarantujące występ w Lidze Mistrzów będzie bardzo wyrównana, a zważywszy na to, że coraz lepiej spisuje się Liverpool, możemy powoli odczuwać na swoich plecach oddech szóstego zespołu w tabeli. I to wszystko przed środowym meczem Ligi Mistrzów z AC Milan.
Tottenham: Gomes - Hutton, Dawson, Gallas, Assou-Ekotto - Pienaar (Bale 69.), Sandro, Jenas, Modrić (Kranjcar 84.) - Defoe, Pawluczenko (Lennon 73.)
33 komentarzy ODŚWIEŻ