Oczekiwanie na start każdego kolejnego sezonu niesie ze sobą podobny ładunek zniecierpliwienia, podniecenia i niepokoju. Mecz inaugurujący sezon 10/11 wzbudzał wśród kibiców Kogutów dodatkowe emocje-nazwiska i kwoty jakie wydawał tego lata Manchester City musiały zadziałać na wyobraźnie. Na szczęście okazało się, że racje mieli ci, którzy sceptycznie odnosili się do mocarstwowych ambicji naszych rywali.
Koguty rzuciły się do walki z impetem już od pierwszych minut. Szybko uwidoczniła się przewaga Tottenhamu w środku pola. Podopieczni Redknappa imponowali walecznością i agresją, szybko gasili ofensywne zapędy rywali.
O gwałtowną palpitację serca przyprawiały nas nieustanne natarcia piłkarzy Tottenhamu. Niestety seryjnie i popisowo marnowane. W szczegóły wdawać się nie będę, ponieważ wspomnienia są nadal świeże i bolesne, wybaczcie.
Druga połowa przyniosła lepszą grę piłkarzy Citizens. Jeśli chodzi o poczynania ofensywne wciąż nie byli w stanie nawiązać choć w części do popisów Kogutów w pierwszej odsłonie gry, jednak nasi ulubieńcy nieco wyhamowali. Gra się wyrównała. Nie zabrakło jednak zmarnowanych w koncertowy sposób sytuacji podbramkowych, a jakże. Tym razem nie popisał się Pawluczenko, który miał tyle miejsca i czasu, że przed oddaniem strzału zdążyłby wpaść do pubu wychylić z nami kufel albo dwa.
Ataki rywala były. I to wszystko co można o nich powiedzieć. O ile Paw mógłby strzelic piwko, o tyle Gomes mógł swobodnie wpaść do domu na obiad. W ten sposób mecz zakończył się bezbramkowym remisem.
Tottenham: Gomes - Assou-Ekotto, King, Dawson, Corluka - Bale, Modrič, Huddlestone, Lennon(Giovanni) - Crouch(Pavlyuchenko), Defoe(Keane)
ManCity: Hart - Kolarov(Zabaleta), Kompany, Toure, Richards - Y. Toure, Barry, De Jong, Silva, Wright-Phillips(Johnson) - Tevez(Adebayor)
13 komentarzy ODŚWIEŻ