Czasami na kwestię stylu należy najzwyczajniej w świecie spuścić zasłonę milczenia. Nie rozegraliśmy dzisiaj najlepszego spotkania, Bolton był drużyną, która przy odrobinie szczęścia mogła z White Hart Lane wracać ze zdobyczą punktową, jednak to piękny gol Toma Huddlestone'a z 38 minuty zapewnił nam arcyważne zwycięstwo nad Wanderers. Pierwszy etap ostatniej prostej do Champions League wykonany - trzy punkty zainkasowane. Niestety, swój mecz nad Aston Villą wygrał również Manchester City i teraz nasza wizyta na The City of Manchester Stadium okazuje się meczem sezonu. Z taką grą jak dzisiejsza (a szczególnie z taką skutecznością) na punkty w Manchesterze nie ma co liczyć. A przecież z Citizens teraz przegrać już nie możemy...
Tottenham spotkanie rozpocząć musiał z jedynym akceptowalnym nastawieniem - mecz przeciwko Boltonowi wygrać po prostu trzeba, nie oglądając się przy tym na wieści płynące z innych stadionów, w tym City of Manchester Stadium. Harry Redknapp również doskonale zdawał sobie z tego sprawę, decydując się raptem na jedną zmianę w podstawowym składzie: Wilsona Palaciosa zastąpił Younes Kaboul. I trzeba Redknappowi przyznać, że miał nosa do tej roszady, bo Francuz rozegrał jedno z lepszych, o ile nie najlepsze spotkanie w barwach Kogutów. Był niesamowicie pewny w defensywie, raz nawet uratował nas przed niechybną stratą bramki, a olbrzymia chęć w przedostawaniu się pod pole karne gości sprawiała, że nasze prawe skrzydło przysparzało Boltonowi bardzo wiele kłopotów.
Sam mecz nie stał od początku na zbyt wysokim poziomie, tak jakby jego ranga nieco sparaliżowała naszych graczy. Tottenham nie potrafił narzucić Kłusakom swojego stylu gry, przez co spotkanie, miast toczyć się pod dyktando gospodarzy, długimi okresami było niesamowicie wyrównane, a kibic niezorientowany w pucharowym kontekście rozgrywek, miałby trudności ze stwierdzeniem, która z drużyn nadal bije się o Ligę Mistrzów, a która nie walczy już praktycznie o nic. Koguty, jak to zwykle w ich przypadku bywa, lubują się w niewykorzystywaniu najbardziej dogodnych sytuacji, przez co o końcowy wynik musieliśmy drżeć do ostatniego gwizdka sędziego. Apropo - ku naszemu rozczarowaniu Chris Foy nie był dzisiaj w najwyższej formie, często popełniając błędy i dopuszczając do bardzo nerwowej gry z obu stron, przez co zawodnicy obu drużyn grali nad wyraz ostro.
Spurs do momentu strzelenia gola w 38 minucie nie rozgrywali najlepszego spotkania. Wtedy to po rzucie rożnym futbolówkę przed polem karnym Boltonu opanował Benoit Assou-Ekotto, dograł ją do Toma Huddlestone'a, a ten huknął jak z armaty w samo okienko bramki Jaaskelainena, nie dając fińskiemu golkiperowi Boltonu żadnych szans na skuteczną interwencję. To był naprawdę piękny gol. Tym z was, którzy meczu nie oglądali pragnę w tym momencie zakomunikować, że wraz z golem Big Toma emocje pierwszej połowy się skończyły.
Po zmianie stron Bolton nie rzucił się do szaleńczych ataków, mających na celu doprowadzenie do zmiany wyniku. Tottenham także wydawał się być zadowolony z jednobramkowego prowadzenia, chcąc bardziej utrzymać wynik do końca meczu, niż w jakikolwiek sposób rezultat podwyższyć. Piłkarze Spurs mieli co prawda więcej okazji do strzelenia gola, ale zawsze brakowało nam tego ostatniego kontaktu z piłką, który powodowałby wepchnięcie futbolówki do siatki.
Bolton groźnie zaatakował dopiero w 63 minucie, kiedy to po zamieszaniu w polu karnym do piłki dopadł Matthew Taylor, ładnie zapanował nad futbolówką, lecz jego nad wyraz groźne uderzenie w bardzo dobrym stylu obronił Heurelho Gomes. Tottenham natomiast jeszcze kilkukrotnie mógł doprowadzić do zmiany wyniku na świetlnej tablicy, a najlepszą sytuację zaprzepaścił Gareth Bale, którego uderzenie jakimś cudem nie zmieściło się miedzy słupkami bramki Kłusaków, jednak nie udało nam się pokonać raz jeszcze Jaaskelainena.
Pod sam koniec spotkania, kiedy emocje wręcz buzowały, jakaś kontuzja przypałętała się do Gomesa, który od razu zasygnalizował konieczność zmiany, jednak na szczęście udało mu się dograć z męczącym bólem do końca. Oby tylko nie było to coś groźnego i nasz golkiper mógł wystąpić w następnych meczach przeciwko Manchesterowi City i Burnley, bo wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę, że strata Gomesa byłaby dla nas olbrzymim osłabieniem.
O stylu należy czym prędzej zapomnieć, dzisiaj liczą się tylko i wyłącznie punkty. Tak jak w dwóch pozostałych spotkaniach. One nie muszą być piękne, nie musimy cisnąć rywala przed okrągłe 90 minut i strzelać milion razy na bramkę. Wystarczą nam raptem dwa celne trafienia, po jednym na mecz. Tylko i aż dwa gole mogą zapewnić nam Champions League. Przed nami dwa spotkania wyjazdowe. Obyśmy mieli po nich co opijać!
Składy:
Spurs (4-4-2): Gomes; Kaboul, Dawson, King, Assou-Ekotto; Bentley (Lennon, 74), Huddlestone, Modric, Bale; Defoe (Crouch, 72), Pavlyuchenko (Gudjohnsen, 87)
Niewykorzystani rezerwowi: Alnwick, Bassong, Jenas, Palacios
Bolton (4-4-2): Jaaskelainen; Steinsson, Cahill, Knight, Robinson; Weiss (Lee, 61), Muamba (Gardner, 79), Wilshere, Taylor; K Davies, Klasnic (Elmander, 61)
Niewykorzystani rezerwowi: Al Habsi, Ricketts, Samuel, M Davies
36 komentarzy ODŚWIEŻ