Nie udało się nam tym razem zdobyć Old Trafford, a przy okazji pokonać trzeciego z rzędu przeciwnika z TOP 4. Na dwa trafienia Ryana Giggsa z rzutów karnych i cudowne uderzenie Naniego, Tottenham zdołał odpowiedzieć jedynie golem Ledleya Kinga. Manchester United wygrał dzisiaj całkowicie zasłużenie, pokazując czemu to on, a nie ekipa Spurs walczy w tym sezonie (jakby w innych było inaczej) o mistrzowską koronę.
Harry Redknapp postanowił nie eksperymentować za bardzo ze zwycięskim składem, który pokonał ostatnio na własnym stadionie zarówno Arsenal jak i Chelsea, wymieniając raptem dwóch zawodników w wyjściowej jedenastce. Na środek boiska powrócił Ledley King, zastępując Sebastiena Bassonga, natomiast (to chyba spore zaskoczenie) dobrze spisującego się ostatnio na prawej obronie Younesa Kaboula zmienił Benoit Assou-Ekotto. Jak się później okazało ta roszada nie była zbyt trafna, ale nie uprzedzajmy faktów. Wiadomością dnia był jednak powrót na ławkę rezerwowych Aarona Lennona, którego ostatni raz z Kogutem na piersi widzieliśmy jeszcze w zeszłym roku. Młody skrzydłowy na placu gry zameldował się po przerwie rozgrywając ostatnie 25 minut. Obok niego wśród zmienników mogliśmy obejrzeć niemal zapomnianego już Jermaina Jenasa, którego los na White Hart Lane wydaje się być przesądzony. Swoje problemy miał także Sir Alex Ferguson, który nie mógł skorzystać z usług dwóch ważnych dla siebie zawodników - środkowego obrońcy Rio Ferdinanda i niezwykle groźnego żądła ataku, będącego ostatnio na celowniku Realu Madryt, Wayne'a Rooneya.
Pierwsza połowa nie przyniosła spodziewanych emocji. Przewagę w posiadaniu piłki miała ekipa gospodarzy, jednak konsekwentnie grający w obronie piłkarze Tottenhamu nie dopuszczali, by w okolicach pola karnego Gomesa drużyna Czerwonych Diabłów mogła stworzyć sobie jakiekolwiek zagrożenie. Z drugiej jednak strony Edwin van der Sar również w pierwszych 45 minutach nie był specjalnie eksploatowany, mogąc spokojnie rozłożyć sobie leżankę we własnej szesnastce, założyć okulary przeciwsłoneczne i zacząć opalać się w sobotnich promieniach. United dwukrotnie spróbowali zaskoczyć brazylijskiego golkipera Tottenhamu, jednak za pierwszym razem strzał Berbatova po ogromnym błędzie Garetha Bale'a zablokował w ostatnim momencie Ledley King, a chwilę później akcję Valencii zatrzymał Gomes. I to by było na tyle jeśli chodzi o pierwszą część gry.
Po zmianie stron działo się zdecydowanie więcej, czego efektem cztery strzelone gole. Na nasze nieszczęście trzy były autorstwem piłkarzy z Old Trafford. Zaczęło się jednak bardzo dobrze dla naszych zawodników, którzy otrząsnęli się ze snu pierwszych minut i spróbowali zaatakować bramkę van der Sara. Najpierw w polu karnym fatalnie skiksował Roman Pavlyuchenko, który miast huknąć pod poprzeczkę bramki, mijając się z futbolówką prawie wykręcił w murawie stadionu dół łączący Anglię z Australią. W 54 minucie natomiast rajd Palaciosa, który minął dwóch graczy United, zakończony strzałem z 20 metrów, bardzo dobrze obronił bramkarz gospodarzy. Chwilę później przestało być nam wesoło.
Na początku wspominałem, że decyzja o pozostawieniu na prawej obronie Assou-Ekotto była swoistym strzałem w kolano (zresztą w ogóle ta formacja dzisiaj przyniosła nam najwięcej pecha - kolejne wyprzedzenie faktów). I faktycznie, bo to właśnie Benoit swoją niefrasobliwością doprowadził w 57 minucie do rzutu karnego dla Manchesteru, najpierw dając się wyprzedzić Dimitarowi Perpatoffofi, a następnie we własnej szesnastce podcinając Evrę. Szansy nie zmarnował Ryan Giggs i wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie.
Redknapp odpowiedział błyskawicznie, lecz nie golem a zmianą, wprowadzając na plac gry Aarona Lennona. Ta jedna zmiana spowodowała jednak wiecej roszad w szeregach Kogutów. Na prawą obronę przewędrował Wilson Palacios, Assou-Ekotto wrócił na lewą stronę, o pozycję w górę przeskoczył Gareth Bale, zastępując Lukę Modricia, który od teraz miał grać w środku. Pomieszanie z poplątaniem.
Okazało się to jednak niezwykle skuteczną metodą, gdyż już w 70 minucie udało się nam wyrównać. Bale dośrodkował piłkę w pole karne z rzutu rożnego, a tam do futbolówki najwyżej wyskoczył Ledley King, umieszczając ją w siatce obok zaskoczonego van der Sara sądzącego, że z takim uderzeniem stojący przy słupku Rafael da sobie radę. Brazylijczykowi zamarzyła się jednak piłkarska samba przy wybijaniu strzału i ostatecznie piłka zatrzepotała radośnie w siatce.
Dziesięć minut dobrej gry okazało się jednak zbyt krótkim okresem czasu, by z Manchesteru wywieść jakąkolwiek zdobycz punktową. United zadali nam pod koniec spotkania jeszcze dwa bolesne ciosy, na które nie potrafiliśmy już odpowiedzieć leżąc na ringu i zwijając się z bólu. Najpierw cudownego gola podcinką nad wychodzącym z bramki Gomesem w 81 minucie strzelił Nani, a później, w 87 minucie, po drugim rzucie karnym podyktowanym przez arbitra (tym razem faulował Palacios), trzeciego gola dla gospodarzy strzelił Ryan Giggs.
Zwycięski marsz Spurs został zatrzymany na Old Trafford, jednak chyba tylko najbardziej optymistycznie nastawieni fani Kogutów liczyli dziś na zwycięstwo. Zawsze można powiedzieć, że mogliśmy powalczyć chociażby o punkt, jednak jak ta walka wyglądała, przekonaliśmy się w ostatnich 20 minutach. Nie potrafiliśmy dowieść korzystnego wyniku do końca spotkania, co skończyło się stratą punktów. Spurs muszą teraz porządnie popracować by, nomen omen, 1 maja, nie dać plamy z Boltonem. Bo porażkę z United można wybaczyć, straty trzech oczek z Kłusakami już nie...
56 komentarzy ODŚWIEŻ