Po raz kolejny klasę pokazał Roman Pavlyuchenko, strzelając następną, niezwykle ważną bramkę dla Spurs. Harry Redknapp może być z siebie dumny, że "odkrył" Rosjanina, wygrzebał gdzieś z czeluści ławki rezerwowych i pozwolił mu występować przez dłuższy okres czasu. Przepięknego gola dołożył jeszcze do tego Luka Modric, a Tottenham wygrał niezwykle ważne spotkanie przeciwko Evertonowi. Goście w tym sezonie pokazali już nam, że dwubramkową stratę potrafią odrabiać. Tym razem nie udała im się ta sztuczka i mecz skończyli z raptem jednym trafieniem Yakubu.
Everton w pierwszej połowie był drużyną o dwie klasy gorszą. Piłkarzom z Liverpoolu nic nie wychodziło, ich gra ograniczała się najczęściej do przeszkadzania piłkarzom Tottenhamu, którzy z minuty na minutę stawali się coraz to bardziej niebezpieczni. Widać było, że gracze Harry'ego Redknappa wyszli na murawę White Hart Lane odpowiednio zmotywowani, a co najważniejsze posiadali dzisiejszego popołudnia piłkarskie instrumenty, dzięki którym gra przeciwko Evertonowi momentami wygląda wręcz bajecznie. Piłka bardzo często krążyła od nogi do nogi graczów Spurs, a ich przeciwnicy raptem przyglądali się temu, co z futbolówką wyczyniają gwiazdy "Kogutów".
Pierwszy ostrzegawczy sygnał dla obrony Evertonu dał w 10 minucie Roman Pavlyuchenko, który wślizgiem wepchnął piłkę do siatki po dograniu futbolówki przez Jermaina Defoe. Rosjanin w takiej formie jest potrzebny Tottenhamowi niczym woda spragnionemu. Jego gol otworzył wynik spotkania i pozwolił Spurs zacząć grać tak, jak piłkarze z WHL lubią najbardziej. Długie utrzymywanie się przy piłce, szybkie przerzuty gry z jednej na drugą stronę boiska, rajdy Garetha Bale'a lewym skrzydłem, wspaniała współpraca na linii Luka Modric - Niko Kranjcar, duża wymienność pozycji - tak dobrze wyglądającego Tottenhamu nie widzieliśmy od dawien dawna.
Kolejne minuty tylko utwierdzały nas w przekonaniu, że Tottenham gra dzisiaj wyjątkowo dobrze, a ja sam nieraz przecierałem oczy ze zdumienia. Heurelho Gomes mógłby położyć się tyłkiem do góry i zacząć liczyć zdźbła trawy w murawie stadionu, bo i tak nie znalazłby sobie ciekawszych zajęć. Wszystko naprawdę wyglądało aż za dobrze...
Tottenham cisnął coraz mocniej, stwarzając sobie raz za razem groźne sytuacje strzeleckie. Uderzał Bale, Pavlyuchenko oraz Kranjcar, jednak za każdym razem na posterunku stał Tim Howard. Na nasze szczęście w 28 minucie amerykański bramkarz popełnił katastrofalny błąd wychodząc za daleko z bramki, a widzący całe zajście Luka Modric we wspaniałym stylu przelobował golkipera Evertonu, uderzając po długim rogu. Piłka odbiła się jeszcze od poprzeczki i ugrzęzła między słupkami bramki Howarda.
Do końca pierwszych 45 minut obraz gry nie uległ zmianie. Koguty w dalszym ciągu były stroną przeważającą, ale nie potrafiły już po raz trzeci pokonać Howarda. Główną siłą napędową był o dziwo Gareth Bale, od którego zaczynała się większość akcji zaczepnych Spurs. Zmiana stron przyniosła niestety nadzieję dla Evertonu na odwrócenie niekorzystnego dla nich wyniku. Tottenham przestał w tak wielkim stopniu kontrolować sytuację, co skrzętnie wykorzystał Yakubu, który w 55 minucie pokonał bezradnego Gomesa. Jak już wspominałem, wszystko wyglądało za dobrze i gdyby skończyło się łatwym zwycięstwem moglibyśmy zacząć się zastanawiać, czy na pewno oglądaliśmy mecz Tottenhamu.
Everton, jakby rozochocony bramką Yakubu, powoli odzyskiwał kontrolę nad boiskowymi poczynaniami. Najpierw szczęścia szukał Victor Anichebe, następnie Steven Pienaar, jednak za każdym razem Gomes nie dał się zaskoczyć. Swoje okazje miał również Tottenham, jednak już nie tak groźne i częste jak przed zmianą stron. Raz bardzo mocne uderzenie Corluki z 25 metrów Howard przeniósł nad poprzeczką, a za drugim razem futbolówka ugrzęzła już w jego rękach po strzale Kranjcara.
W 77 minucie los okazał się być kibicem Tottenhamu, a wprowadzony kilka chwil wcześniej Landon Donovan niezwykłym pechowcem. Jego pudło z najbliższej odległości po dograniu Jacka Rodwella kandydować może z pewnością do miana "miss of the season". David Moyes schował twarz w dłoniach i nie ma się co Szkotowi dziwić. Donovan mógł zapewnić swojej drużynie niezwykle ważny punkt, a skiksował fatalnie w sytuacji, którą powinien wykorzystać z zamkniętymi oczami.
Na szczęście nawet doliczenie przez arbitra sześciu dodatkowych minut nie pomogło Evertonowi. Tottenham mecz wygrał, choć w drugiej połowie spotkanie niesamowicie się wyrównało, a można nawet powiedzieć, że delikatną przewagę zyskali goście. Na szczęście dwie, strzelone w pierwszej połowie bramki wystarczyły i Everton, mimo trafienia Yakubu, już nas nie dogonił.
Składy:
Tottenham: Gomes,- Corluka, Bassong, Dawson, Bale,- Kranjcar, Huddlestone (52' Kaboul), Palacios, Modric,- Pavlyuchenko (82' Crouch), Defoe (71' Gudjohnsen)
Rezerwowi: Alnwick, Kaboul, Walker, Dervite, Assou-Ekotto, Crouch, Gudjohnsen
Everton: Howard,- Baines, Heitinga, Distin, Neville,- Arteta, Pienaar, Osman (46' Jagielka), Rodwell (81' Vaughan),- Anichebe (63' Donovan), Yakubu
Rezerwowi: Nash, Yobo, Jagielka, Bilyatedinov, Donovan, Gosling, Vaughan
Sędzia: Steve Bennett
Widzów: 35,912
Zółte kartki:
Tottenham: Modric
Everton: Heitinga, Neville, Arteta, Pienaar
Statystyki:
Posiadanie piłki:
Tottenham 53%:47% Everton
Strzały celne na bramkę:
Tottenham 9:10 Everton
Strzały obok bramki:
Tottenham 4:4 Everton
Rzuty rożne:
Tottenham 6:9 Everton
Faule:
Tottenham 9:18 Everton
67 komentarzy ODŚWIEŻ