Cholernie trudno napisać mi podsumowanie dzisiejszego spotkania, dlatego też będzie ono tak skromne. Sam nie wiem jakie słowa najlepiej oddadzą to, co działo się na Reebok Stadium. Z góry za to przepraszam, ale ci z Was, którzy mieli wątpliwą przyjemność oglądania tego widowiska, mam nadzieję, że wiedzą o czym mówię. Najpierw ogromną przewagę miał Bolton, który mógł prowadzić nawet różnicą kilku trafień. Tottenham nie istniał, rzadko opuszczając nawet własne pole karne. Po zmianie stron wszystko się odmieniło. To Koguty przycisnęły, strzeliły wyrównującą bramkę i mogły nawet spotkanie wygrać. Niestety, Huddlestone nie wykorzystał rzutu karnego i losy tego dwumeczu rozstrzygnie drugie spotkanie, już na White Hart Lane.
Dzisiejszy pojedynek dla mnie rozpoczął się w 55 minucie od dwóch poprzeczek po strzałach zawodników Tottenhamu. Najpierw po błędzie Jaaskelainena piłka uderzona głową przez Petera Croucha zatrzymała się na metalowym pręcie utrzymującym w pionie dwa słupki, a chwilę później taki sam los spotkał piłkę uderzoną na własną bramkę przez zawodnika gospodarzy, Paula Robinsona. To ewidentnie obudziło Spurs. O wcześniejszych poczynaniach Kogutów naprawdę nie warto pisać. Graliśmy fatalnie, bez ładu i składu, a co najważniejsze, bez nadziei, że spotkanie na Reebok Stadium można wygrać. Na szczęście dla nas, Bolton popełnił o jeden błąd za dużo. Błąd, który pozwolił nam wrócić do gry.
Kłusaki prowadziły od 34 minuty, kiedy to ładnym strzałem Gomesa pokonał kapitan Boltonu, Kevin Davies. Na tego gola zanosiło się jednak od samego początku meczu. Tottenhamowi nie wychodziło nic, a Bolton grał o kilka klas lepiej niż nasi zawodnicy. Nie dziwne więc, że to oni pierwsi wyszli na prowadzenie, jak najbardziej zasłużenie zresztą.
Pobudka Spurs była dla Wanderers nad wyraz bolesna. W 61 minucie, w pole karne ładnie wbiegł Gareth Bale, czubkiem buta dograł futbolówkę do niepilnowanego Jermaina Defoe, a ten nie miał już problemów z umieszczeniem futbolówki w siatce bramki. 10 minut później Tottenham mógł nawet prowadzić, jednak karnego, po zagraniu piłki ręką przez Rickettsa we własnej szesnastce, nie wykorzystał Tom Huddlestone. Szkoda to wielka, bo rozgrywając tak kiepskie mecze jak ten na Reebok Stadium, niemal stuprocentowe okazje wykorzystywać po prostu trzeba. Piłkarze Spurs nie załamali się tym jednak i dalej stwarzali sobie groźne sytuacje. Tottenham przeszedł swoistą metamorfozę. Od zespołu, który miałby nikłe szanse na utrzymanie się w Championship, do drużyny potrafiącej wymienić kilka ładnych podań czy uderzyć na bramkę fińskiego golkipera Boltonu. Który Tottenham to ten prawdziwy? W moim przekonaniu niestety oba.
Mecz zakończył się remisem, biorąc pod uwagę okazje, jakie piłkarze Spurs stworzyli sobie w drugiej połowie, można stwierdzić, że to najsprawiedliwszy wynik, jaki mógł dzisiaj paść. Koguty ujawniły wszystkie mankamenty swojej gry, lecz pokazały również czemu inne drużyny powinny się ich bać. Teraz wszystko rozstrzygnie się na White Hart Lane. Miejmy nadzieję, że tam forma Tottenhamu będzie o niebo lepsza.
Składy:
Jaaskelainen,- Robinson, Knight (63' O'Brien), Steinsson, Ricketts,- Muamba, Taylor (88' Cohen), Gardner, Lee (74' Davies),- Elmander, Davies
Tottenham: Gomes,- Bale, Dawson, Corluka, King,- Bentley, Huddlestone, Palacios, Modric (63' Kranjcar),- Crouch, Defoe
Sędzia: Phil Dowd
Widzów: 13.596
Bramki:
1:0 - Davies 34'
1:1 - Defoe 61'
Bolton:
42 komentarzy ODŚWIEŻ