Już w przypadku poprzedniego spotkania przeciwko Leeds United w FA Cup, doszedłem do wniosku, że w trakcie oglądania spotkań Spurs używam stanowczo zbyt wiele bluzgów, brzydkich sformułowań, fatalnych określeń w stosunku do graczy Tottenhamu, które dobrze wychowanemu człowiekowi po prostu mówić nie wypada. Dlatego postanowiłem sobie, że dzisiejszy pojedynek na White Hart Lane będzie momentem zwrotnym w moim życiu, a ja, zmieniając całkowicie swoje podejście do tych spraw, przestanę używać słów powszechnie uznanych za obraźliwie. Wierzcie lub nie, ale wytrzymałem aż do 42 minuty, kiedy to (choć przecież nie po raz pierwszy) na solidną porcję bluźnierstw zasłużył Jermain Defoe, przestrzelając w niemal idealnej sytuacji. Bo jeśli nie trafia się do bramki z dwóch metrów, to tak jak powiedział mój tata "dupa zbita, a nie wygrana". Tottenham zremisował wygrany mecz. Mecz, w którym był stroną przeważającą od początku do końca. Mecz, mogący spowodować, że marzenia o miejscu w Top 4, trzeba będzie odłożyć do następnego sezonu. Mecz pełen rozczarowań, nerwów, następnych niezdrowych emocji. I w końcu mecz, w którym wystarczyło wepchnąć piłkę do siatki, bo Aston Villę, mieliśmy dosłownie na widelcu. Tak niewiele zabrakło, by dopisać do swojego konta trzy punkty. Trzeba było tylko i wyłącznie strzelić gola. Czy to dla nas naprawdę zbyt wiele?
Harry Redknapp po raz kolejny zaskoczył nas wszystkich swoim odwiecznym zamiłowaniem do zmian, i, o dziwo, wysłał na bój tych samych piłkarzy, którzy kilka dni wcześniej bohatersko rozprawili się w ostatnich minutach z Leeds. Oprócz tego, w tym razem niewykorzystanej rezerwie, była dwójka nowych na Lane: Younes Kaboul (tu trochę zmechacona nowość) i Eidur Gudjohnsen (półroczne wypożyczenie z francuskiego Monaco - Koguci debiut na ławie, choć mógł przynajmiej poczuć atmosferę WHL, a znam ludzi, którzy za coś takiego oddaliby bardzo wiele), jednak obaj z murawą boiska Tottenhamu mogli zetknąć się jedynie podczas rozgrzewki. Czy to jeszcze kogokolwiek dziwi? Dzisiejszy mecz oglądałem razem ze swoim tatą, który w 88 minucie doszedł do wniosku, że Harry chce zaskoczyć przeciwnika i zaproponować sędziemu zmiany tuż po ostatnim gwizdku arbitra, żeby zbić nieco z pantałyku Martina O'Neilla i wprowadzić zamierzony chaos w jego ugruntowaną myśl taktyczną. Taki z niego spryciarz i szelma.
Mecz tak jak się zaczął, tak też się skończył. Atakom Tottenhamu nie było niemal końca, raz za razem gracze Spurs sunęli w stronę pola karnego gości, jednak żaden z tych zrywów nie spowodował radosnego okrzyku "hura", a raczej budował we mnie coraz większą pewność, że w moim postanowieniu długo nie wytrwam. Już w 4 minucie na prowadzenie Spurs mógł wyprowadzić Luka Modric, jednak jego uderzenie po strąceniu piłki głową przez Croucha minęło słupek bramki gości. Po następnych 4 minutach przed kolejną szansą stanął Chorwat, lecz i tym razem nie udało mu się zaliczyć celnego trafienia.
Koguty nie chciały na tym poprzestać i 60 sekund później stworzyły sobie następną okazję do pokonania Friedela, kiedy to dość samolubnie na prawym skrzydle zachował się David Bentley, miast dośrodkowywać piłkę w pole karne, Anglik zdecydował się na uderzenie, które minęło jednak upragniony cel.
W 14 minucie (to była naprawdę dobra pierwsza połowa w wykonaniu naszych pupili) z rzutu rożnego piłkę w pole karne posłał Bentley, a tam najwyżej do futbolówki wyskoczył Ledley King, lecz skierował ją prosto w Amerykańskiego bramkarza The Villans. Już raz w tym sezonie Friedal zatrzymał Tottenham. Niestety, trzeba ze smutkiem stwierdzić, że udało mu się to i tym razem. Bramkarz AV bronił świetnie. Czasami dość przypadkowo, ale nie dał się piłkarzom Spurs pokonać, tak naprawdę będąc jedynym zawodnikiem gości z Birmingham, który nie zawiódł oczekiwań swoich fanów.
W 18 minucie ładna wymiana piłki pomiędzy Peterem Crouchem, a Luką Modriciem zakończyła się wbiegnięciem rozgrywającego Spurs w pole karne, lecz w ostatnim momencie fantastyczną interwencją popisał się niechciany w Manchesterze City, Richard Dunne, ratując swoją drużynę przed niechybną utratą gola.
W 24 minucie z dobrej strony pokazał się Tom Huddlestone, który z 30 metrów w swoim stylu posłał piekielnie mocną bombę w kierunku bramki Friedela, który niestety dobrze sparował piłkę, a próbujący dobijać Modric, został i tym razem skutecznie zablokowany przez jednego z obrońców gości.
Piłkarskie porzekadło, tak często powtarzane przez Dariusza Szpakowskiego podczas meczów reprezentacji Polski, że niewykorzystane sytuacje się mszczą, mogło znaleźć swoje potwierdzenie dzisiejszego wieczora na White Hart Lane, gdyby w bramce Spurs stał kto inny niż Heurelho Gomes (Paul Robinson na przykład), gdyż tylko dwóm świetnym interwencjom Brazylijczyka, najpierw po strzale Milnera, a potem przy dobitce Agbonlahora, zawdzięczamy, że nie straciliśmy gola.
Tottenham, wyraźnie podrażniony faktem, że AV ma czelność atakować bramkę gospodarzy, już dwie minuty później groźnie odpowiedział, kiedy to po dośrodkowaniu Bentleya z rzutu wolnego, piłkę w kierunku bramki posłał jeden z piłkarzy Spurs, jednak futbolówka przeleciała nad poprzeczką i zatrzymała się dopiero na górnej siatce.
Pod koniec pierwszej połowy gry Tottenham stworzył sobie niewiarygodną okazję, po której powinniśmy cieszyć się z wywalczonego prowadzenia. Kolejny już raz futbolówkę z rogu zacentrował Bentley. Piłka w tłoku odnalazła jednak drogą do Kinga, który dość ekwilibrystycznie starał się pokonać Friedela. Niestety, golkiper Aston Villi, jak na swój wiek, dysponuje jeszcze niezłym refleksem, i zdołał sparować piłkę do boku. Tam czyhał na nią najskuteczniejszy napastnik Kogutów w tym sezonie, Jermain Defoe, który tak fatalnie przymierzył, że nawet nie chce mi się bardziej opisywać tej akcji. Zwyczajnie, szkoda gadać...
Po zmianie stron (stron, nie zawodników, tych Redknapp trzymał sztywno na ławce rezerwowych, jakby mieli zadanie grzać najwygodniejsze miejsca siedzące na stadionie) Tottenham nadal był stroną przeważającą, jednak w dalszym ciągu nic z akcji Spurs nie wychodziło. Brakowało ostatniego podania, które mogłoby otworzyć któremuś z Kogutów drogę do bramki. A nawet jeśli takie dogranie się już znalazło, to większość naszych strzałów była blokowana przez obrońców gości. Próbował Huddlestone, Defoe i Crouch, który w 90 minucie zmarnował piłkę meczową. Szarpał Bentley, Gareth Bale skończył spotkanie z najbardziej upaćkaną koszulką w historii swoich występów, do ataków bardziej ochoczo podłączał się Corluka, jednak nic to nie dało. Friedel tak jak z czystym kontem mecz rozpoczął, tak przez cały mecz nie dał się pokonać.
Statystyki czasem kłamią, nie pokazują wszystkiego, zafałszowują nam nieco rzeczywistość, lecz gdyby podsumować wszystkie fatalne pudła piłkarzy Spurs w tym sezonie, oprócz tego, że wyszłaby nam fajna kompilacja na YouTube, takie mecze jak ten dzisiejszy, kończylibyśmy z uśmiechem na ustach, wiedząc, iż nasza drużyna zainkasowała po raz kolejny trzy punkty, będąc drużyną o niebo lepszą od rywala. Kiedy jednak wynik po ostatnim gwizdku sędziego, jak taki sam jak przed pierwszym czuć pewien niedosyt. Dzisiaj lepiej byłoby być fanem Aston Villi. Oni zdobyli jeden punkt, my natomiast straciliśmy dwa...
Składy:
Tottenham: patrz mecz z Leeds United
Ławka rezerwowych: Alnwick, Walker, Kaboul, Bassong, Jenas, Kranjcar, Gudjohnsen
Aston Villa: Friedel,- L. Young, Dunne, Collins, Cuellar,- Downing (88' Sidwell), A. Young, Milner, Petrov,- Agbonlahor, Heskey (21' Carew)
Ławka rezerwowych: Guzan, Davies, Beye, Sidwell, Delph, Carew, Delfouneso
Sędzia: Chris Foy
Widzów: 35.899
Statystyki:
Posiadanie piłki:
Tottenham 53%:47% Aston Villa
Strzały celne na bramkę:
Tottenham 15:5 Aston Villa
Strzały obok bramki:
Tottenham 13:5 Aston Villa
Rzuty rożne:
Tottenham 12:4 Aston Villa
Faule:
Tottenham 10:13 Aston Villa
71 komentarzy ODŚWIEŻ